Czas gry:
500 minut
WERSJA TL;DR: jeśli nie grałeś wcześniej w Gabriel Knighta, to kupuj i się nawet nie zastanawiaj. Jeśli zaliczyłeś oryginał i wahasz się, czy inwestować w remake... Może zaczekaj na wyprzedaż czy innego bundla.
Gdybym w odwiecznym sporze przygodówkomaniaków miał obierać stronę między taśmowymi produkcjami Sierry, a wizjonerskimi pomysłami LucasArtsu, to bez wahania wskazałbym twórców Monkey Island. Ale zostawmy tę kwestię w sferze przypuszczeń - bo to Sierra miała Gabriel Knighta, a to zaburza wszelkie proporcje. Dzieło Jane Jensen to moim skromnym zdaniem jedna z najlepiej napisanych przygodówek ever - nie chodzi nawet wyłącznie o absorbującą fabułę i bohaterów, których uwielbiamy od pierwszych scen), lecz także o logikę całości i prowadzenie gracza przez całą przygodę w Nowym Orleanie (który ma tu swój niepowtarzalny klimat jak mało gdzie).
O tym, jak wielkie wrażenie zrobiła na mnie ta gra, gdy ją męczyłem pierwszy raz mając 11 czy 12 lat, niech świadczy fakt, że wymyśliłem sobie po niej trzecie imię Gabriel, a także (bardzo malutki spoiler) dokonałem pewnego rytuału związanego z obcinaniem włosów i upuszczaniem sobie krwi. I choć na swój sposób lubię zarówno jej sequel - ale mam po prostu słabość do przygodówek FMV - a nawet trochę nieporadną część trzecią, to właśnie jedynka jest niedoścignionym dziełem. I jak najbardziej zasługiwała na współczesny remake.
LucasArts pokazał jak to się powinno robić. Remaki pierwszych dwóch Monkey Island, Grim Fandango (choć to nieco inny przypadek) czy ostatnio wydane Day of the Tentacle to majstersztyki takiej roboty. Same gry zostały nieruszone, grafikę narysowano na nowo, dzięki czemu urzeka bogactwem barw i wysoką rozdzielczością, a jak ktoś jest nostalgicznym freakiem, to jednym klawiszem może się cofnąć do rozpikselowanych koszmarków. Gdyby Gabriel Knighta odnowić w ten sposób - nie miałbym uwag. Ale że postanowiono zrobić go praktycznie od nowa...
Pierwszą rzeczą, która od początku wzbudzała moje wątpliwości, była decyzja o przeniesieniu rozgrywki w - nazwjimy to - dwuipół-wymiar. O ile ręcznie rysowane tła są w większości bardzo ładne, a nieraz nawet piękne, tak postaci... No silnik Unity to nie jest mistrzostwo świata. Szczególnie podczas dialogów zdarza się, że ich buziuchny wyglądają sztucznie, nieraz też wyraźnie odbiegają od oryginałów. Byłoby to jeszcze do strawienia, gdyby nie decyzja o nagraniu nowych głosów. I tutaj niestety przymknąć ucha nie mogę - szczególnie nowy Gabriel kompletnie mnie nie przekonuje. Zawsze będę go kojarzył z Timem Currym, a nowy, głęboki głos zmienia również nasz odbiór tej postaci. Pod koniec gry byłem już przyzwyczajony, ale przez pierwsze chwile myślałem, że tej zmiany nie wytrzymam.
Niestety, technicznie też jest mocno tak sobie. Osobiście mam na przykład brzydki nawyk przeklikiwania dialogów we własnym tempie, zanim aktor skończy czytać daną kwestię. W remaku Gabriel Knighta miałem przez to non-stop problemy: a to znikały podpisy i dźwięk, ale postać nadal "kiwała się" aż do końca swojej uciętej wypowiedzi, a to cały dialog nagle przyspieszał i omijał zamiast jednej linijki, następną albo i więcej. Postaci czasem mają jakieś problemy ze swoimi skryptami: kilka razy ktoś wstawał tylko po to, by za chwilę znów usiąść albo przechodził przez jakieś tekstury. Niestety, sprawia to wrażenie półamatorszczyzny, a nie profesjonalnego odnowienia jednego z największych hitów ówczesnego największego producenta gier komputerowych.
Żeby nie było, że to jakaś totalna kicha... Bardzo podobała mi się opcja dodatków umieszczanych w każdej lokacji: w specjalnej zakładce można znaleźć związane z nią szkice, wspomnienia twórców i inne making ofy. Zawsze się też znajdzie screenshot z pierwowzoru - mała pociecha po braku przełączania między wersją klasyczną a odnowioną. Rozumiem jednak, że w tym wypadku nie było mowy o takim rozwiązaniu, bo jednak co nieco tutaj pozmieniano, na czele z dodatkowymi łamigłówkami (bardzo sympatyczne) czy sceną w Afryce, która w nowym wydaniu... Powiedzmy, że zyskała zupełnie nowy wymiar. Nagrana na nowo ścieżka dźwiękowa Roberta Holmesa to również niewątpliwy atut.
Dla nowych graczy do absolutny mus: Gabriel Knight to obowiązkowa lektura wirtualnej rozrywki i każda możliwość, by ją komuś przypomnieć bądź przedstawić po raz pierwszy zasługuje na pochwałę. W takiej szacie graficznej (i z achievementami) pójdzie to zdecydowanie prościej, bo jednak klasyczna jedynka większość ludzi by dziś odrzuciła. Jako jej fanatyk, którą wciąż doskonale pamiętam, też całkiem sympatycznie spędziłem weekend w Nowym Orleanie. Pozostaje jednak niedosyt i wrażenie, że można było to zrobić zdecydowanie lepiej...
Mam nadzieję, że zamiast na siłę odnawiać dwójkę i trójkę (nawet nie wiem, jak by to miało wyglądać), Jane Jensen przedstawi nam jeszcze zupełnie nową przygodę Gabriela. Albo chociaż wróci do Gray Matter, bo to też była świetna opowieść, a przeszła praktycznie niezauważona. Kto dotarł tak daleko w tej recenzji, niech koniecznie da jej szansę.
👍 : 20 |
😃 : 0